Tak sobie słucham piosenek z tej strony i słysze taki właśnie tekst:
Kogo męczy brzydota – niech se znajdzie robota.
Doskonale ujęte… bo czymże jest brzydota? Czy dowiadujemy się o brzydocie tylko po to by się później z nią męczyć (ja nie znam innego powodu)?
Czy piękno i brzydota nie jest przypadkiem efektem naszych poprzednich subiektywnych doświadczeń? Czy małe dziecko może wiedzieć co jest brzydkie, a co jest ładne?
Skąd ma to niby wiedzieć, nie ma przecież pryzmatu doświadczeń? (pewnie dlatego lubi się bawić)
Dowiaduje się o brzydocie dopiero później od społeczeństwa dorastając.
Sami, czasam zdawałoby się na własne życzenie uczymy się co jest piekne, a co brzydkie…
Czy jest jakiś inny powód oprócz tego, by później móc się zachwycać pięknem i męczyć brzydotą?
A czy ten jeden powód ma jakiś sens?
A co by było gdyby tak odbierać teraźniejszość taką jaka jest, bez pryzmatu poprzednich doświadczeń – czy nie byłoy przypadkiem łatwiej?
Nie było by pękna ani brzydoty, byłaby rzeczywistość widziana pełnią siebie…
Na koniec mam najważniejsze pytanie:
Ile rzeczy tracisz z góry oceniając,
że coś jest ładne,
a coś jest brzydkie?